Krótkometrażowy film Pawła Łozińskiego, syna innego świetnego dokumentalisty, Marcela Łozińskiego, to portret kobiecej samotności, dla której ukazania dokarmianie kotów staje się dobrym pretekstem. Nie lubię słowa „kociara” („psiara” zresztą też nie), gdyż jest ono często nacechowane negatywnie. Wolę stosować bardziej opisowe określenia: miłośniczka kotów, miłośnik psów, itd. Wracając do dokumentu: w opisie filmu na stronie internetowej Filmu polskiego zwrócono uwagę na konstrukcję filmu: każdej porze roku zostaje przypisana inna bohaterka: wiosną oglądamy starzejącą się, niegdyś atrakcyjną kobietę, która nadal poszukuje miłości. Koty dokarmia w ogrodzie botanicznym. Akcja scen kręconych latem rozgrywa się na cmentarzu, gdzie pomiędzy starymi grobami ukrywają się płochliwe koty. Jesienią widzimy jedyną kobietę, która posiada partnera, ale i tak relacja ta oparta jest na przekomarzaniu się i wiecznych pretensjach. Najbardziej smutna część filmu to obraz zimowej, mroźnej nocy, poprzez którą przedziera się powoli schorowana kobieta ciągnąca wózeczek wypełniony kocimi przysmakami. Samotna, podobnie jak bezdomne koty unikająca kontaktów z ludźmi, które przysporzyły jej w ciągu życia dużo smutku i rozczarowań, znajduje ukojenie w kontakcie ze zwierzętami. Tylko one cieszą się na jej widok. Kobieta wspomina dramatyczne wydarzenia takie jak noc, w którą została napadnięta. Niestety, osoby dokarmiające koty (a są to głównie kobiety, stereotypowo i w sposób krzywdzący przedstawiane nie tylko w filmach jako zwariowane dziwaczki) nierzadko spotykają się z wrogością, a nawet agresją, podobnie jak dokarmiane przez nich zwierzęta. Film Łozińskiego subtelnie zwraca uwagę również na ten aspekt. Myślący widz wyciągnie wnioski sam.
Koty w „Kici, kici” (cóż za bliski naszym sercom tytuł) stają się jednak tłem ukazanej oczywiście z perspektywy antropocentrycznej historii. W końcu to karmicielki opowiadają do kamery, ale i podczas krzątania się wśród kocich gromadek, o swoim życiu, poszczególnych zwierzętach, o tym, dlaczego swój wolny czas (i pieniądze), niewspierane przez nikogo (poza wspomnianym małżeństwem) dzień w dzień wyruszają w tę samą trasę obładowane pakunkami z kocim pożywieniem.
Oczywiście kamera ukazuje w zbliżeniach wiele kocich twarzy, a najbardziej porusza chyba historia jednej z kotek z sekwencji zimowej. Dla mnie jednak jest to głównie portret rozczarowanych życiem wśród zbyt często okrutnych ludzi, samotnych kobiet, które często nie ze swojego wyboru zostały całkiem same, tak jak same zostały porzucone przez ludzi koty. Zarówno bohaterki filmu, jak i ich koci podopieczni zostają pokazani z empatią i żywym zainteresowaniem ich losami, próbując chyba trochę odczarować wspomniany, szkodliwy mit, przez który osoby o dobrym sercu są często lekceważone i wyszydzane. Jak wiemy, nie jest to rzadkie zachowanie; ludziom, którzy chcą zrobić coś dobrego, często rzuca się kłody pod nogi, a przecież swoją działalnością nikogo nie krzywdzą i nikomu nie przeszkadzają, wprost przeciwnie – pomagają zwierzętom, które inni ludzie skazali na chłód i głód, przerzucając opiekę (i, powiedzmy to głośno, koszty) na osoby, które się nad nimi z troską pochylają. Nie zapominajmy też o bardzo ważnym aspekcie, czyli tak istotnym w przypadku seniorów poczuciu bycia potrzebnymi, a to zapewniają im tylko koty.
Comments