top of page

🎬 Krowa (2021)


Zapis najważniejszych chwil z życia krowy o imieniu Luma, żyjącej na podlondyńskiej farmie pośród 399 innych krów bardzo mnie przygnębił, jednocześnie jest niesamowicie piękny jeśli chodzi o sposób filmowania tytułowej bohaterki. Spojrzenia Lumy, jak to, gdy patrzy na swoje dziecko, czy jej rozpacz po jego brutalnym odebraniu, a także jej ostatni spacer – wszystkie te sceny budzą głębokie emocje u empatycznego widza. Film porusza, jego wartość utylitarna jest niewątpliwa, natomiast pora teraz na jeden minus – mimo wszystko, jest to wersja „lightowa” tego, co moglibyśmy zobaczyć, gdyby twórczynie wzięły na tapet większą fermę przemysłową i gdyby życie bohaterki kończyło się nie w domu, w końcu w dość nietypowy jak na krowę sposób, a nie w rzeźni. U widzów nieobytych z tematem może powstać mylne wrażenie, jakoby każda krowa tak kończyła życie – zapewniam, że może być 100 razy gorzej, chociaż i tutaj uważam, że można było zrobić to dużo bardziej humanitarnie. Spoilerując – Luma otrzymuje strzał w głowę niczym skazaniec podczas egzekucji. Czym zawiniła? Ma chore wymiona, a więc nie da już mleka. Nie da mleka, czyli zdaniem farmerów jest bezużyteczna i nie warto jej leczyć. Trudno się zgodzić z takim podejściem osobom, dla których zwierzę jest podmiotem, a nie przedmiotem.


W wywiadzie z reżyserką Andreą Arnold, przeprowadzający go Zdzisław Furgał napisał słowa, z którymi trudno się nie zgodzić: „obserwujemy cykl życia tytułowego zwierzęcia. To film kontemplacyjny i zarazem wstrząsający, do bólu prawdziwy. Trudno o nim zapomnieć.”


I jeszcze cytat z wypowiedzi Arnold: „Krowa to film, który wymaga od widzów zaangażowania. Wykorzystujemy zwierzęta od setek lat, robimy to za zamkniętymi drzwiami i większość osób nie chce o tym myśleć. Ignorujemy ten świat, nie komunikujemy się z naturą. A przecież ten temat obejmuje większość z nas – wszystkich tych, którzy jedzą mięso lub w jakiś sposób używają produktów pochodzenia zwierzęcego. (…) Kiedy myślę teraz o Lumie, chce mi się płakać. Poznajemy ją na farmie jako piękną istotę, ale jej życiem od narodzin do śmierci zarządza kto inny. A przecież widać, że drzemie w niej pewna duchowość, potrzeba wolności. Latami przez okna pociągów obserwowałam krowy na polach i rozmyślałam o ich losie i o tym, w jaki sposób romantyzowana jest nasza relacja ze zwierzętami gospodarskimi. Jako dzieci dostajemy książeczki z obrazkami zwierząt, gumowe zabawki wydające odgłosy, uczymy się komunikować na ich przykładzie. „Jak robi krowa?”, pytają nas, a my odpowiadamy. Chciałam to trochę odczarować. Skierować w stronę tego świata oko kamery, powiedzieć: „Zobaczcie, tak to wygląda naprawdę. Co o tym myślicie?”. I zdaję sobie sprawę, że wiele osób odwróci głowę, ale naprawdę pokazałam to najdelikatniej jak się dało. Mogłam spokojnie pozwolić sobie na więcej, bo widziałam dużo więcej. Dużo więcej gorszych rzeczy”.


W innym wywiadzie reżyserka wyznała: „Podczas montażu ciągle mimowolnie powtarzałam: Nie martw się Luma, widzimy cię. Nie jestem pewna, czy jakiekolwiek zwierzę hodowlane naprawdę czuje się widziane”.


Praca nad filmem trwała dla Arnold 9 lat, dla Magdy Kowalczyk, operatorki – 4.

Wywiad Pauliny Dudek z Kowalczyk z kolei ukazuje większe zdystansowanie twórczyni do tematu i mniej emocjonalne podejście niż reżyserki (przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie po lekturze obydwu rozmów).


I cytat: „(…) nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z krowami, dla mnie mleko brało się z lodówki. Jak już zaczęłyśmy kręcić, Andrea powiedziała: "Jak krowie zabierają dziecko, to chyba jest smutna". Przestraszyłam się: rany, jak ja pokażę, że krowa jest smutna? Może na tle zachodzącego słońca zrobię taką sylwetę? Wtedy widz się kapnie, że jest smutna! A potem zobaczyłam, że krowy naprawdę wyją z rozpaczy, jak im się zabiera dzieci, szukają ich. Jak ludzie. To był dla mnie szok.”


Pokazuje to, jak nikła jest powszechna wiedza o krowach i ile jeszcze pozostaje do przerobienia w tym temacie.” I jeszcze inny ciekawy fragment wypowiedzi Kowalczyk: „W filmie jest scena, w której cielę innej krowy próbuje przejść za barierki. Luma, tytułowa "Krowa", niedawno urodziła, wylizuje czule swojego cielaka. Ale zostawia go i idzie do tej małej krówki, żeby ta nie zrobiła sobie krzywdy. To społeczne zaangażowanie, coś, czego ludzie się uczą latami. A krowy to mają ot tak. Może my coś zatraciliśmy w naszym rozwoju? Tak mi się wydawało w pewnych momentach”. I dalej: „Filmowałam Lumę jak człowieka. Krowy się bawią, cieszą, smucą, są matkami, starzeją się. Na samym początku Luma wszędzie była pierwsza. Pod koniec, gdy była już starsza i chora, analizowała nawet to, czy przejść przez kałużę.” Im dłużej trwa film, tym trudniej nam patrzeć na zmagania dźwigającej wielki guz krowy.


I chociaż nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że Luma miała dobrą śmierć, trzeba oddać sprawiedliwość Kowalczyk, gdy mówi, że film ją zmienił: „Zmienił. Zupełnie inaczej patrzę na zwierzęta, Luma stała się moją koleżanką i wszystko mi jedno, czy to krowa, czy człowiek. Jedzenie mięsa ograniczyłam do jednego posiłku tygodniowo, ale nie udało mi się go rzucić całkowicie.


Na pytanie o ulubioną scenę odpowiada: Tak. Tę, w której Luma patrzy nocą w niebo. Ja bardzo dużo pracuję i gdy czasem pojadę sobie na weekend, patrzę na wodę. Luma bardzo dużo pracowała i patrzyła w gwiazdy. Myślę, że w takich chwilach czujemy się podobnie.”





bottom of page