Maya Deren, twórczyni „The Private life of a Cat” była nazywana „matką awangardy”. Eksperymentując z materiałem filmowym, potrafiła spojrzeć na niego świeżym okiem, ale, co ciekawe, nie oznaczało to „pójścia na żywioł” i nieograniczonej improwizacji. Znana głównie za sprawą swojego filmu „Sieci popołudnia” (ang. Meshes of the Afternoon), o rok wcześniejszego niż omawiany, była pionierką kobiecej reżyserii. Często występowała we własnych filmach, które na tle hollywoodzkich produkcji odznaczały się oryginalnością i urokiem tajemnicy.
Co ciekawe, Deren nie figuruje w czołówce jako reżyserka – wymieniony został tylko jej pierwszy mąż, Alexander Hammid. Uważa się, że tak naprawdę film wyreżyserowała Deren, zaś jej mąż był operatorem i montażystą uzyskanego materiału.
Bohaterami krótkometrażówki uczynili swoje dwa koty (kotkę i kocura), które mieszkały z nimi w Greenwich Village. Film jest obecnie dostępny w dwóch wersjach: niemej oraz z dodaną refleksyjną, jednostajną muzyką.
Co stanowi o oryginalności tego filmu, na pozór przypominającego film przyrodniczy? Nowatorskie w tamtym okresie ujęcia z punktu widzenia zwierząt, a także koci poród (para doczekała się pięciorga młodych), która to scena została przez niektóre kina ocenzurowana. W filmie nie pojawia się człowiek, co sprawia, że odnosimy wrażenie, że podglądamy rzeczywiście prywatne życie nowojorskiej kociej rodziny.
Film zawiera plansze z napisami. I tak dowiadujemy się, że Ona to półdługowłosa, pręgowana kotka, On – śnieżnobiały kot krótkowłosy. Jesteśmy świadkami subtelnego kociego romansu, wymiany spojrzeń i czułych liźnięć. Najwyraźniej lubią spędzać czas na parapecie.
Następnie pojawia się plansza, z której dowiadujemy się, że po dwóch miesiącach Ona zaczyna szukać „miejsca dla rodziny”. Kotka zaczyna niespokojnie się rozglądać, drapać w drzwi. Zerka przy tym w kamerę, prosząc operatora, aby je otworzył. Zresztą podczas trwania filmu wielokrotnie spojrzy jeszcze w obiektyw kamery. Jej wzrok krąży po wysokich meblach (obraz widziany z jej punktu widzenia), otwiera pyszczek (miauknięcia nie słyszymy), a następnie odkrywa przygotowane dla siebie legowisko – karton po chipsach wyścielony gazetą, ustawiony na dużej skrzyni. Po szybkiej inspekcji kotka stwierdza, że miejsce to idealnie nadaje się na poród.
Jej niepokój narasta, coraz częściej miauczy i dyszy. Jesteśmy świadkami pierwszych skurczów i narodzin kociąt ukazanych w dużym zbliżeniu. Ona starannie wylizuje młode. Jest wyraźnie zmęczona – opiera głowę o kant kartonu. Obserwujemy dalszy ciąg akcji porodowej. Zbliżenia ukazują kocięta podczas ich pierwszego posiłku.
Cztery maluchy są białe, jedno – ciemne. Zgodnie z prawami genetyki, część dzieci bardziej przypomina ojca, a część matkę. Kolejna plansza informuje, że rodzina musi teraz odpocząć i się najeść. Kotka widząc napełnioną miseczkę wyskakuje z kartonu. Zaspokoiwszy pierwszy głód, niezwłocznie jednak do niego wraca.
W kolejnym ujęciu widzimy ojca rodziny, niecierpliwie kręcącego się pod drzwiami (niczym ojciec czekający na powitanie dziecka w szpitalu), węszącego pod drzwiami. Oczy kotki rozszerzają się – oczywiście go słyszy i sprawdza, czy nic nie zagraża jej potomstwu. W szparze między drzwiami, a podłogą ukazuje się oko kocura (zabawne ujęcie), który nie może już poskromić swej ciekawości. W końcu przeciska się przez szparę w drzwiach. Kotka szybko się z nim wita i odchodzi, kocur zaś bardzo ostrożnie dokonuje inspekcji kartonu: najpierw starannie go obwąchuje, a następnie bardzo ostrożnie wynurza się zza jego krawędzi i w końcu dowiaduje się, skąd pochodzą dziwne, piskliwe dźwięki. Nieco później On ogląda jeszcze całą rodzinę, stojąc na tylnych łapkach i upewniając się, czy wszystko w porządku. W końcu wskakuje do środka i cała rodzina już jest w komplecie.
Po dwóch tygodniach widzimy, że maluchy mają już otwarte oczy i zaczynają niezdarnie raczkować. Jeden z nich jest śmielszy i wygląda nawet zza krawędzi kartonu.
Śpiący na kanapie On jest świadkiem, jak Ona przenosi kolejno maluchy w nowe, upatrzone miejsce. Zdziwiony kocur uważnie obserwuję tę niezrozumiałą dla siebie przeprowadzkę. Nie ma się jednak czemu dziwić – kotka zgodnie ze swoim instynktem co jakiś czas musi zmienić kryjówkę, aby zapobiec odnalezieniu dzieci przez drapieżniki. To atawistyczne zachowanie ma więc na celu ochronę młodych nawet wtedy, gdy obiektywnie patrząc nic im nie zagraża. Przenosiny nie obywają się bez przeszkód – tłuściutkie młode co chwilę wypadają kotce z pyszczka, przeniesienie całej piątki zajmuje jej więc sporo czasu.
Okazuje się, że kocięta zostały zaniesione pod kominek (na szczęście nie rozpalony), a kolejna plansza oznajmia, że w tym miejscu będą się uczyły chodzić. On kładzie się obok kociąt i sam zaczyna się zachowywać jakby przypomniał sobie dzieciństwo: zaczepia je łapką i próbuje się z nimi bawić.
Jesteśmy świadkami nauki chodzenia i stawiania pierwszych, chwiejnych kroków, analogicznie do tego, co obserwowalibyśmy u dzieci. Zadania z pewnością nie ułatwia śliska podłoga. Kocięta widziane z punktu widzenia matki mają typowe dla dzieci proporcje: są „króciutkie” i tłuściutkie.
W jednym z ujęć widzimy też prototyp drapaka dla kotów: Ona ostrzy pazury na pionowym słupku, On zaś się na niego wspina. Jeden z maluchów podąża w jego ślady (w końcu koty, podobnie jak dzieci, uczą się przez obserwację). Kolejny kociak robi to samo. Zatroskana matka z niepokojem śledzi poczynania dzieci. W końcu przywołuje kociaka do porządku.
Ojciec pozwala bawić się swoim ogonem, co jego pociecha skrzętnie wykorzystuje. Tak samo zresztą postępują samce lwów. Kocię udaje, że upolowało wielką zdobycz, chyba jednak wgryza się w ogon zbyt mocno, gdyż On reaguje. W końcu sam nie może się powstrzymać i zaczynają się kocie zapasy.
Z dzisiejszej, XXI-wiecznej perspektywy, kiedy to kontrola narodzin zwierząt i bezdomność kotów są żywo dyskutowane, rozmnażanie własnych (w dodatku nierasowych) kotów może się wydawać beztroską. Pamiętajmy jednak kontekst historyczny, w którym film powstawał: stosowanie antykoncepcji i kastracja kotów nie były wtedy tak powszechne jak dzisiaj, kiedy istnieją nawet tzw. sterylkobusy, pomagające opiekunom psów i kotów w mniejszych miejscowościach i na wsiach zapobiegać niechcianym miotom. Znalezienie domów kilku kociętom lub szczeniętom to w końcu nie lada wyzwanie.
Nie jest to również czas profesjonalnych budek porodowych dla kotów, kupowanych obecnie przez hodowców. Ona musi więc rodzić na gazecie, w spartańskich warunkach.
Film kończy się tak, jak zaczyna – kocur okazuje partnerce czułość na parapecie.
Oczywiście film antropomorfizuje koty (jak 99% filmów o zwierzętach), a analogie do ludzi (chociażby słowo „rodzina”) sytuują doświadczenie zwierząt bardzo blisko uczuć rodzicielskich. Czy jednak jest to coś złego? W końcu więź między dorosłymi kotami i ich potomstwem, a także między kocią parą jest prawdziwa.
Największą zaletą filmu jest z pewnością jego wartość historyczna, a także nowatorskie zwrócenie oka kamery tylko i wyłącznie na koty.