Film przedwcześnie zmarłego Jeana Vigo to genialny komediodramat rozgrywający się w dużej mierze na barce. Fabuła w dużym skrócie: Juliette poślubia Jeana (kapitana tejże barki) i tym samym zaczyna z nim dzielić „wodne życie”. Towarzyszy im marudny, stary marynarz Jules, nie wylewający za kołnierz kolekcjoner bibelotów zbieranych podczas morskich podróży. Pomiędzy nimi zobaczymy np. cios słonia, ówcześnie częstą „ozdobę” pomieszczeń. Poza tym jest wielkim miłośnikiem kotów i w związku z tym na statku zobaczymy ich co najmniej 10 (w międzyczasie czarna kotka rodzi na łóżku kocięta). Koty są więc wszędzie: na przystani, w kajutach, siedzą przy gramofonie lub wewnątrz jego tuby. Marynarz hołubi je i nie da im zrobić krzywdy. Futrzaści towarzysze z pewnością ocieplają wizerunek tego twardego wilka morskiego, który jak się okazuje za nieprzystępną fasadą ukrywa gołębie serce.
Koty często plączą się pod nogami i nieraz młoda para musi im ustępować, ponieważ tak naprawdę na barce rządzi Jules, a nie Jean.
Opowiadając o tym filmie w swoim genialnym podkaście, Spoilermaster -podcast do słuchania po seansie https://www.youtube.com/watch?v=Iz_ZlVQuAWw podaje za Mariną Warner (krytyczką sztuki), że maksymalna liczba kotów pojawiających się w jednej scenie to sześć zwierząt. Polecam Wam odcinek Michała o tym filmie (jak i oczywiście cały podcast, który znajdziecie tutaj: https://www.facebook.com/spoilermasterpodcast)
Z kolei Mark D’Angelo pisząc o tym filmie, odnotowuje, że „Początkowo Simon [aktor grający Julesa] miał mieć tylko jednego dużego psa, co pozwoliłoby na bardziej tradycyjną dynamikę. Jednak Vigo dorastał wśród bezpańskich kotów, które zawładnęły domem, i zamiast tego postanowił uczynić postać miłośnikiem kotów. Zamiast dać Simonowi jednego kota, zdecydował się dać mu 10. W związku z tym, poza kilkoma scenami, które rozgrywają się na lądzie, prawie nie ma ujęcia w „Atalancie”, które nie zawierałoby kota w tle, który robi swoje. Nie jestem pewien, czy istnieje inna fikcyjna opowieść z tak wieloma przypadkowymi działaniami zwierząt (tj. zwierzę nie jest punktem centralnym). I okazuje się, że ma to fascynujący wpływ na sposób funkcjonowania filmu”. Jego uwagi są też trafne, jeśli chodzi o nasze postrzeganie kotów w filmach: „Psa lub konia można wyszkolić do wykonywania pewnych czynności, ale nigdy nie może działać, w sensie udawania, że nie jest fotografowany (…). W rezultacie, gdy zobaczysz zwierzę na zdjęciu, trudno nie skoncentrować się na nim, ponieważ nie wiadomo, co ma zamiar zrobić. Nie wie, że jest w filmie, a to automatycznie czyni go bardziej atrakcyjnym na pewnym poziomie niż ludzie na pierwszym planie, którzy wiedzą, że są w filmie. I chociaż wszystko to dotyczy każdego zwierzęcia, prawdopodobnie jeszcze bardziej dotyczy kotów, które naprawdę nie dbają o to, co ktokolwiek na planie wolałby, aby robiły, a czego nie. Jak możesz nie gapić się na kota? (…) Najwyraźniej Vigo zwracał uwagę na obecność kota w scenie, upewniając się, że nie pojawia się lub nie znika w tajemniczy sposób z ujęcia na ujęcie. A jednak zastanawiam się, czy kiedykolwiek przyszło mu do głowy, jak rozpraszająca może być dla widzów desperacka próba kociaka utrzymania równowagi na unoszących się ramionach [Jules nosi go na ramieniu]. Żadna narracja ani przedstawienie nie może konkurować z nie symulowaną walką z siłą odśrodkową i grawitacją”. Słuszna jest też jego uwaga, gdy wskazuje na scenę, w której koty najwyraźniej zostały „rzucone” przez ekipę spoza kadru na młodą parę, gdyż w dość nienaturalny sposób raptownie w nim się pojawiają.
Film ma już wartość historyczną, a obecność kotów tylko potęguje ciekawość widza, w jakim kontekście ukażą się w kolejnej scenie.