Do obejrzenia serialu „Bloodride” zachęciło mnie kilka czynników: po pierwsze, jest to antologia horroru. Po drugie, serial nie jest obszerny – każda, niezbyt długa, bo zaledwie półgodzinna opowieść (x 6), niesie ze sobą odrębną opowieść, które jednak spaja wątek nadrzędny. Całość można więc ukończyć w zaledwie jeden wieczór. Po trzecie, to produkcja norweska, a skandynawskie filmy od dawna zajmują ważne miejsce pośród moich ulubionych kinematografii. Po czwarte, zobaczymy tu całkiem sporo zwierząt, w tym koty.
Nie będę Wam zdradzać fabuły, powiem tylko, że przewrotki scenariuszowe są naprawdę dobre i zaskakujące (najlepsze odcinki to według mnie pierwszy, drugi i szósty).
Trzy koty pojawiają się w pierwszym odcinku zatytułowanym „Całkowite poświęcenie”. Są to: czarny kot sąsiadki bohaterów, ragdoll oraz długowłosy biały kot, prawdopodobnie turecka angora. Wszystkie łączy to, że są przez cały czas trwania scen ze swoim udziałem trzymane na rękach (tudzież kolanach). O jakiego rodzaju poświęcenie chodzi – nie zdradzę, będziecie jednak zaskoczeni… Poza kotami w odcinku zobaczymy dwa konie, kozę, świnkę wietnamską, kurę, papugę i kilka psów (m.in. buldożka francuskiego, Cavalier King Charles spaniela i pomeraniana) oraz dwie alpaki.
W czwartym odcinku „Szczury doświadczalne” rzeczywiście zobaczymy białe szczury laboratoryjne, jednak tytuł ma również drugie dno…
W ostatnim, szóstym odcinku o nazwie „Tajemnica poliszynela” wątki zwierzęce pojawiają się w postaci firmowego balu kostiumowego, którego tematyką przewodnią są właśnie zwierzęta. Zobaczymy więc m.in. ludzi przebranych za myszy, zająca, słonia, kota, wiewiórkę, świnię, strusia, a nawet skunksa. Kostiumy pozwalają bohaterom wzajemnie się zidentyfikować, ale czy na pewno?