top of page

🎬 Co jest grane, Davis? (2013)

Zaktualizowano: 11 cze 2021


„Co jest grane, Davis?” (ang. Inside Llewyn Davis) braci Coen to film określany jako dramat muzyczny. Opowiada on historię muzyka folkowego, tytułowego Llewyna Davisa, który nie może „ogarnąć” ani swojej kariery zawodowej, ani życia prywatnego. Trudno mu zabłysnąć na folkowej scenie, gdyż wykonuje niszową muzykę, a równocześnie z nim (jesteśmy w roku 1961) swoje pierwsze kroki stawia Bob Dylan. Prywatnie bohater zmaga się ze stratą swojego kolegi po fachu, Mike’a, z którym występował. Musi również stawić czoła niechcianej ciąży swojej przyjaciółki i wziąć za nią odpowiedzialność.


Jak na film muzyczny przystało, słyszymy wiele folkowych utworów. Mnie zachwyciło (i jednocześnie rozbawiło) wykonanie utworu pt. „Please, Please Mr Kennedy” w wykonaniu tercetu w składzie: Llewyn (Oscar Isaac), oraz dwóch zaskakujących postaci: Jima (w tej roli Justin Timberlake, który zresztą wypada w filmie bardzo naturalnie) oraz…Adam Driver jako Al. W filmie została również wykorzystana piosenka pt. „Leaving the Cat”.


Od strony wizualnej cały film utrzymany jest w kolorach ziemi. Dominują więc ciemne barwy: brązy, zieleń, oraz…rude futerko kota. Często widzimy też niebieską poświatę, a wnętrza barów są mroczne, rozświetlane tylko przez sceniczne oświetlenie.


Tradycyjnie skoncentruję się na kocie, który w filmie ma na imię Ulysses. Od razu przywodzi ono na myśl podwójny rodowód: Ulisses to łaciński odpowiednik Odyseusza, króla Itaki, słynnego mitycznego żeglarza, który wyruszył z domu na 10 lat w celu wzięcia udziału w wyprawie na Troję. Po drodze przeżył wiele niesamowitych przygód, a także spotkał niebezpieczne stwory. Finalnie dotarł do swojej żony, Penelopy. Opowiada o tym „Odyseja” Homera. Wersję dla młodszych czytelników, zatytułowaną „Przygody Odyseusza” przygotował zaś Jan Parandowski. „Ulysses” to także tytuł najsłynniejszej powieści Jamesa Joyce’a, wydanej w roku 1922 (w latach 1918-1920 ukazywała się ona w gazecie w odcinkach). Książka uważana jest za jedną z najtrudniejszych lektur wszechczasów (rzeczywiście, wymaga od Czytelnika dużej koncentracji i stopniowego „wgryzania się” w jej treść). W dużym skrócie można powiedzieć, że opisuje ona wędrówkę głównego bohatera, Leopolda Blooma przez Dublin. Warto zauważyć, że ma on kotkę o imieniu Mimi. „Ulysses” to także tytuł utworu zespołu Franz Ferdinand. Jak więc widzimy, motyw wędrowca jest obecny aż po czasy nam współczesne. Tropem wskazującym na wędrówkę jest również plakat filmowy, który widzimy w witrynie kina. Chodzi o film „Niezwykła podróż” (ang. The Incredible Journey”), wyprodukowany przez Walta Disneya, który jednak swoją premierę miał w 1963 r. Jednym z jego bohaterów jest kot syjamski o imieniu Tao.


Ulisses braci Coen objawia się pod postacią kota. Krytycy nie są zgodni co do interpretacji jego obecności i znaczenia w filmie. Anna Silman z „Vulture” nazywa go „tajemniczym, uroczym urządzeniem narracyjnym”, podczas gdy Eric Kohn z „Indiewire” określa więź między Llewynem, a kotem jako „tajemniczo niewytłumaczalną”. Zapewne o taką właśnie niejednoznaczność tej postaci chodziło twórcom, każdy widz może bowiem odczytać ją inaczej. Krytycy zgadzają się za to co do jednego: kocia postać przydaje zarysowanej opowieści dodatkowej aury tajemniczości.


W podstawowym i oczywistym znaczeniu obserwujemy po prostu kota, który ucieka z apartamentu swoich zamożnych opiekunów na Upper West Side na Manhattanie. Jego losy kilkukrotnie splatają się z losami Llewyna. Swoją drogą Llewyn to walijskie imię męskie, które nosił między innymi król Walii, żyjący na przełomie XII i XII wieku. Podobno było ono powiązane znaczeniowo z lwem i oznacza kogoś do niego podobnego (na herbie wspomnianego Llywelyna Wielkiego widzimy cztery lwy).


Na to, iż Llewyn zawiera w sobie (chociażby poprzez imię) pierwiastek koci, wskazuje się na podstawie poniższego fragmentu rozmowy telefonicznej pomiędzy głównym bohaterem, a sekretarką w pracy opiekuna kota, który tłumaczę za scenariuszem, do którego udało mi się dotrzeć:


„- Czy możesz mu po prostu powiedzieć: Nie martw się, Llewyn ma kota?

- Llewyn jest kotem.

- Nie, Llewyn ma kota. Ja jestem Llewyn. Mam jego kota.”


Kot może zatem odzwierciedlać Llewyna, być jego alter ego. Wskazywałaby na to np. zabawna scena (widoczna poniżej), kiedy to obaj Llewyn i Ulysses patrzą równocześnie z zaskoczeniem na zblazowanego kierowcę muzyka jazzowego, który oznajmia, że próbował swoich sił w aktorstwie. Kiedy Johnny Five kończy swoją niezwykłą jak na tego małomównego człowieka wypowiedź, kot i człowiek równocześnie odwracają głowy. Świetna scena.


Moim zdaniem kot może też być duchowym przewodnikiem bohatera, który zarazem okrężną drogą kieruje go do punku wyjścia (mam tu na myśli scenę otwarcia i zamknięcia, gdy widzimy mieszkanie bogatych przyjaciół Llewyna, które jest jednocześnie domem Ulyssesa).


Ulyssesa zagrały trzy koty. Ich trenerką była Dawn Barkan. Krytyczka Anne Billson pisze, że ich umaszczenie to „mackerel tabbby”. Jest to jeden z pięciu możliwych wzorów na ciele kotów pręgowanych (chodzi o rozmieszczenie pręg i ewentualnie cętek). Umaszczenie to charakteryzuje się wąskimi paskami biegnącymi pionowo, równolegle po bokach ciała kota (tzw. kot-tygrysek). Paski te rozgałęziają się, wychodząc z jednego paska, biegnącego wzdłuż grzbietu kota w dół kręgosłupa, co przypomina szkielet ryby – dlatego do ich opisu używa się terminu „makrela”. Według Billson, każdy kot był wykorzystywany do innego typu zdjęć, np. Tigger (kotka) specjalizowała się w scenach, podczas których kot jest trzymany na rękach, zaś Daryl w lokacjach głośnych i zatłoczonych. Trzecim kotem odtwarzającym rolę Ulyssesa był Jerry, który chętnie pracował w zamian za nagrody w postaci kurczaka.


Ulysses nie jest jedynym kotem także w fabule filmu: kiedy kot znika, Llewyn przynosi opiekunom innego kota (który nawet nie jest kocurem – rude kotki zdarzają się w naturze, lecz stosunkowo rzadko). Z tym właśnie kotem muzyk podróżuje do Chicago z ekscentrycznym starym muzykiem jazzowym i jego kierowcą. Trzeba jednak zauważyć, że bohater porzuca kota w aucie, i zostawia go ze śpiącym muzykiem, uzależnionym zresztą od heroiny. Nie jest to postawa godna pochwały: mężczyzna nie reaguje na wyczekujące spojrzenie kota i zatrzaskuje drzwi auta.


Istnieje teoria, która głosi, że w momencie, kiedy muzyk rezygnuje z pomysłu udania się do swojej byłej dziewczyny (z którą ma dziecko), to właśnie wtedy przejeżdża tego samego kota (czy na pewno go przejechał, nie wiemy, faktem jest jednak, że ma krew na zderzaku samochodu, więc los kota jest raczej przesądzony).


Llewyn, niczym Odyseusz podróżuje pomiędzy kolejnymi mieszkaniami przyjaciół, u których nocuje, odwiedza także swoją przyrodnią siostrę. Ulysses z kolei kilkukrotnie ucieka.


Poznajemy go na początku filmu, kiedy widzimy go z kociej perspektywy, gdy idzie, a następnie truchta do sypialni, w której nocuje Llewyn. Kot chce go skłonić do tego, aby go nakarmił. Scena ta od razu przypomniała mi analogiczne obrazy ze „Śniadania u Tiffany’ego” Blake’a Edwardsa oraz „Długiego pożegnania” Roberta Altmana. Co ciekawe, w tamtych filmach koci bohaterowie również są rudzielcami. Kot patrzy na leżącego z góry. Kiedy opuszcza on mieszkanie, Ulysses sprintem wyślizguje się za nim na korytarz, a ponieważ drzwi w międzyczasie zdążyły się zatrzasnąć, muzyk bierze kota pod pachę i rusza z nim w podróż po Nowym Jorku.


Ulysses jest bardzo zaciekawiony stacjami metra migającymi w oknie podczas jazdy tymże środkiem lokomocji. Z mieszkania Jean, przyjaciółki muzyka, kot ucieka przez okno po schodach przeciwpożarowych, tak charakterystycznych dla tego miasta. Kolejny kot (znaleziony przez Llewyna na ulicy) jest już tym drugim kotem, o którym wspomniałam powyżej.


Kiedy pod koniec filmu muzyk wraca do domu opiekunów Ulyssesa, ze zdziwieniem odkrywa, że w międzyczasie wrócił on sam do domu, niczym bohater, po którym otrzymał imię. I dopiero wtedy muzyk poznaje imię zwierzęcia. Tym samym odkrywa niejako w końcu swoją tożsamość, jest spokojniejszy, bardziej pogodzony ze sobą i ze swoją rolą w świecie. Następnego ranka sytuacja się powtarza: kot znowu leży na Llewynie, on zgania go z siebie i obaj idą w głąb mieszkania (kot z ogonem wyprostowanym pionowo w geście powitania). Tym razem pamięta o tym, by kota zamknąć w domu.


Muszę skrytykować w filmie jedną rzecz (a w zasadzie dwie): chodzi mi o sceny, w których kot jest gwałtownie łapany za tylne nogi i ogon (raz w metrze, a drugi raz na ulicy). Z pewnością nie były to dla kota przyjemne doznania. Na szczęście w napisach końcowych pojawia się adnotacja, że sceny z udziałem zwierząt były monitorowane przez American Humane Association i że żadnemu zwierzakowi nie stała się krzywda.




bottom of page