top of page

🎬 Furie (1977)


Ostatnio ponarzekałam na produkcje, którym można było wiele zarzucić jeśli chodzi o sposób traktowania zwierząt lub poziom artystyczny, dzisiaj więc pragnę podzielić się moim odkryciem i filmem, w którym zakochałam się od pierwszego obejrzenia J Mowa o wielokrotnie nagradzanym kanadyjskim filmie animowanym Furie (ang. Furies) Sary Petty. Autorka wykonała go węglem drzewnym i pastelami na papierze gazetowym, co dało niezwykle oryginalny efekt końcowy. Ten niespełna trzyminutowy eksperymentalny film jest wyraźnie zakorzeniony w kubizmie i Art. Deco. Jest on tak soczysty i intensywny, że nie można oderwać od niego wzroku.



Zaskakująca zmiana kształtów dwóch głównych bohaterów – kotów syjamskich (?), które niczym egipskie posążki bogini Bastet siedzą na parapecie, oglądając świat zza szyby, jest pełna niespodziewanych zwrotów akcji. Wszystko tu jest płynne, dynamiczne, a jazzowa muzyka autorstwa Neda Rorema (klarnet lub flet, fortepian) świetnie dopełnia obraz. Koty splatają się ze sobą niczym węże, by po chwili przypominać już raczej dwugłowego smoka.


Kim są tytułowe Furie? To walczące ze sobą koty. Dla mnie jest to film o zmiennych nastrojach tych zwierząt, o ich emocjonalności – siedzące w zgodzie obok siebie, czyszczące sobie futerka, po chwili mogą zacząć ze sobą walczyć, a następnie znów się wyciszyć. Od kocich emocji wręcz tutaj kipi. Mity i magia przeplatają się tu z codziennością i kocimi rytuałami, a zwykła firanka staje się elementem pełnej przygód krainy, widzianej oczyma małych drapieżników.


Cenne jest też ujęcie z punktu widzenia kota zbiegającego po schodach. Krótki metraż dopełnia klamra, spajająca opowieść w sprawną narrację.


Furie to nie tylko ciekawa w formie i treści animacja, lecz także perełka kociego kina, plasująca się wysoko w moim prywatnym rankingu filmowych opowieści o tych zwierzętach. Pozycja obowiązkowa!

bottom of page