top of page

🎬 Gunda (2020)

Zaktualizowano: 2 kwi 2021


„Gunda” (ang. Gunda) w reżyserii Victora Kossakovsky’ego to film dokumentalny koprodukcji norwesko-amerykańskiej. Jego producentem wykonawczym jest znany aktor, tegoroczny zwycięzca Oscara i aktywista na rzecz praw zwierząt, Joaquin Phoenix. Jego udział w produkcji wydawał mi się gwarantem, że film będzie ważnym głosem na rzecz tych, którym głos często się odbiera lub w ogóle się go nie słyszy. Film jednak okazał się niejednoznaczny, i budzi sprzeczne emocje, chociaż był pokazywany na różnych festiwalach, gdzie zbierał dobre recenzje, a także nominacje do nagród.


Zanim napiszę, co mnie się podobało, a co rozczarowało (celowo przed napisaniem tego tekstu nie czytałam żadnych recenzji filmu, chociaż wiem, że został pozytywnie odczytany przez krytyków), pokrótce nakreślę obraz, z jakim mamy do czynienia w „Gundzie”. Tytułowa bohaterka to świnia (mówiąc językiem zootechnicznym: maciorka), która mieszka w stodole w Norwegii i odchowuje swoje liczne prosięta (początkowo jest ich kilkanaście). Oni stanowią oś filmu. Poza tym widzimy kury, które po raz pierwszy mają możliwość rozprostować nogi poza klatką oraz dotknąć nimi trawy. Trzecim wątkiem są krowy, byk i podrośnięte cielęta, które zostają wypuszczone z obory i radośnie galopują przed siebie (niektóre przy tym podskakują). W tle jednej z krów pojawia się koń.


Nie jest to pierwszy film dokumentalny poświęcony świniom. Wystarczy wspomnieć chociażby krótkometrażowe „Świnie!” (ang. Pigs!) w reżyserii Carrolla Ballarda z 1965 r.


W czarno-białym filmie Kossakowskiego (który oglądałam w ramach Festiwalu Nowe Horyzonty) nie słyszymy muzyki, nie widzimy ludzi. Jedyne dźwięki, jakie nam towarzyszą przez ponad półtorej godziny projekcji, to dźwięki wydawane przez zwierzęta. Zabieg ten został przeze mnie odczytany (zresztą słusznie) jako próba skoncentrowanie się tylko i wyłącznie na przedstawionym, ascetycznym obrazie, który zresztą urzeka pięknymi zdjęciami autorstwa reżysera oraz Egila Håskjolda Larsena. Rzeczywiście, podczas projekcji nie odczułam braku ani muzyki, ani ludzi na ekranie, a sam reżyser chciał, by jego film był „czysty”, pozbawiony jakichkolwiek zakłóceń.


Jednym z zarzutów, jaki można postawić filmowi jest to, że zbyt przypomina film przyrodniczy. Są tu jednak zasadnicze różnice: pomijając brak komentarza lektora z offu i muzyki, czarno-białe zdjęcia są naprawdę artystyczne (gra światłem i cieniem, np. scena, w której Gunda stoi w stodole, a po jej ciele przesuwają się plamy światła). Innym ujęciem, którego nie zobaczymy w filmach przyrodniczych, jest obrót kamery wokół świni odpoczywającej w bajorku (kamera jak gdyby obeszła ją naokoło). Kamera jest bardzo blisko zwierząt – skupia się głównie na ich głowach, a zwłaszcza oczach. Zwierzęta często w nią patrzą i są wyraźnie zafrapowane, zwłaszcza krowy i byk, wszystkie o pięknych oczach i zamyślonych minach.


To, co jest dla mnie w tym filmie problematyczne, to następujące kwestie: kuśtykający prosiaczek oraz to, co się dzieje z prosiętami i ich matką na samym końcu filmu (spoilerując: prosięta zostają jej odebrane w wiadomym celu, widzimy rozpacz matki szukającej i nawołującej bezskutecznie swoje dzieci). Co do kuśtykającego prosiaczka, niechcący nadepnęła go Gunda. Prosiaczek rośnie, a my nadal widzimy, jak się on męczy, próbując dogonić rodzinę. Ewidentnie nie udzielono mu pomocy weterynaryjnej. Szczęście w nieszczęściu, że rodzina (mimo podszczypywania rodzeństwa) go nie odrzuca. Z kolei inny prosiaczek ma na nodze dziwną narośl.


Niepełnosprawne zwierzę pojawia się również wśród kur. Jedna z nich jest pozbawiona nogi (którą z pewnością straciła w niebywale ciasnej klatce, w których upychane są te ptaki w chowie przemysłowym). W scenie z kurami widzimy, jak jedna z nich popycha niedomknięte drzwi klatki i ostrożnie, bacznie się rozglądając, stopniowo ptaki jeden za drugim wychodzą na zewnątrz na trawę. Bardzo przejmująca jest chwila, w której widzimy zbliżenie na stopy i pazury kury w momencie, gdy próbuje je ona po raz pierwszy od dawna rozprostować, żeby w ogóle stanąć na nogi. Jest to jedno z najbardziej wartościowych i dających do myślenia ujęć tego filmu.


Trzecia sprawa to fabuła, która może wprowadzać w błąd widzów, którzy mają małą (lub żadną) wiedzę na temat chowu przemysłowego. Idylliczne obrazki zwierząt pasących się przy lesie i swobodnie się przemieszczających tworzą iluzję, że tak wygląda życie wszystkich zwierząt gospodarskich. Otóż nie. By przytoczyć tylko jeden przykład: w chowie masowym maciorki trzymane są w kojcach ciążowych, a następnie porodowych. Nie mogą w nich nawet się obrócić. Do swoich prosiąt mają bardzo ograniczony dostęp. Są „maszynkami” do produkcji kolejnych miotów, a gdy są odpowiednio wyeksploatowane, trafiają do rzeźni. O leżeniu w bajorku lub dotyku trawy pod raciczkami mogą więc tylko pomarzyć. Warto to sobie uświadomić, bo taka jest niestety pozafilmowa rzeczywistość.

Inną kwestię stanowi nieodparcie towarzyszące mi przeświadczenie, że prosięta są przez kogoś wypychane ze stodoły (a wiemy, że kamera była umieszczona również w środku, równie dobrze więc mógł tam kryć się filmowiec).


Nie wiem, czy film powstrzyma kogokolwiek przed jedzeniem mięsa. Wydaje mi się, że większe zasługi miał w tym względzie film „Babe – świnka z klasą”, gdyż to tam ujrzeliśmy pełnię możliwości tego gatunku. Nie mówiąc o bardzo drastycznym dokumencie „Dominion”, ukazującym z ukrytej kamery, co dzieje się za drzwiami rzeźni. Wiem, że mało kto był w stanie obejrzeć go do końca, czy chociaż przebrnąć przez jego połowę. Przyznam, że jest to jedyny film, którego do tej pory nie obejrzałam, chociaż wiem, że chociażby z reporterskiego obowiązku kiedyś będę musiała to zrobić.


Nie sądzę, żeby „Gunda” w wystarczającym stopniu uświadamiała widzowi, jakie piekło stało się udziałem zwierząt gospodarskich. Film polecam z uwagi na zdjęcia, np. reakcja prosiąt na deszcz jest godna zapamiętania, a także symetryczne ujęcie, w którym cztery krowy stoją w parach (widzimy dwie rasy), przy czym w każdej parze jedna stoi tyłem, a druga przodem. Cenne jest ustawienie kamery na wysokości wzroku zwierząt. Myślę, że Kossakovsky (mający zresztą polskie korzenie) nie wykorzystał jednak potencjału, który w nim tkwi (mówi o sobie, że jest „pierwszym wegetarianinem w ZSRR”).


Po projekcji obejrzałam bowiem jeszcze wywiad z reżyserem, w którym odkrywa kulisy powstania filmu: w wieku czterech lat pochodzący z Petersburga reżyser odwiedził rodzinę na wsi. Zima była bardzo mroźna, prosiaczki zabrano więc do izby. Z jednym z nich dziecko się zaprzyjaźniło. Wasia (bo tak miał na imię prosiaczek) był świetnym towarzyszem zabaw. Jak się nietrudno domyślić, z nadejściem świąt prosiaczek wylądował na talerzu, i w makabrycznej scenie (niczym z opowiadania „Sokół” zamieszczonego w „Dekameronie” Giovanniego Boccaccia) zażądano od chłopca, by zjadł przyjaciela. I tutaj zrozpaczony malec kategorycznie odmówił zjedzenia mięsa. Swojej decyzji pozostał wierny do dzisiaj, tak silnie traumatyczne było to doznanie. Oczywiście chłopiec stał się rodzinnym pośmiewiskiem, duża wrażliwość nie jest bowiem społeczną normą, a szkoda. Z powyższych względów sądzę, że film jest dla reżysera rodzajem terapii i próbą rozliczenia się z trudnym wspomnieniem z przeszłości, które odbiło się na całym jego życiu.


To, co mnie bardzo ucieszyło, to wątki, które poruszył reżyser, dzięki czemu duże grono odbiorców mogło odebrać jego przekaz. Reżyser, miłośnik zwierząt, opowiada, że w rankingu najbardziej inteligentnych zwierząt świnia zajmuje wysokie, drugie miejsce. Wyprzedza ją tylko szympans. Pies zaś zajmuje…dopiero siódme miejsce. Co do inteligencji psa, reżyser słusznie przytacza badanie, w którym stwierdzono, że zwierzę to jest w stanie zrozumieć 2 tysiące słów. Mówi też o tym, że w Szwajcarii psy, które mieszkają na styku trzech krajów, rozumieją zarówno język francuski, jak i niemiecki oraz włoski.


Reżyser odwołuje się do statystyk, które ja z uwagi na moje wykształcenie znam, natomiast szersza publiczność z pewnością nie: rocznie na świecie na mięso zabijanych jest w sumie 1 miliard świń, 50 miliardów kurczaków, pół miliarda krów oraz bilion ryb. A teraz wyobraźmy sobie takie liczby tych gatunków. Chyba nie jest to łatwe zadanie.


Kossakovsky jest przekonany o tym, że każde zwierzę ma unikatową osobowość oraz posiada duszę. Zwraca uwagę na fakt, że zwierzęta posiadają to samo poczucie wolności, co ludzie. Pozbawione jej, głośno protestują. Jego zdaniem każde zwierzę ma rano inny nastrój, co zauważył na planie filmowym. Co do wyboru zwierząt do filmu, research miał potrwać od 4 do 6 miesięcy, ale Gundę ekipa znalazła od razu na pierwszej farmie za Oslo, do której się udała. Urzekła reżysera, ponieważ spojrzała na niego tak, jak gdyby chciała mu coś opowiedzieć. Podobnie było z jednonogą kurą. W jej przypadku w swojej opowieści o filmie Kossakovsky zwracał uwagę na scenę, w której bezsprzecznie musi ona podjąć pewną decyzję, co jest widoczne na ekranie.


Przez ostatnie 20 lat powstało około 30 filmów o prawach zwierząt, jednak reżyser chce pokazać, jakie są one naprawdę, stąd brak w filmie takich środków wyrazu, jak muzyka, kolor, aktorzy. Dla niego najbardziej agresywnym gatunkiem jest człowiek, ponieważ tylko on nie zabija z konieczności ,jak robią to inne zwierzęta. W dużej mierze to właśnie agresja zapewniła człowiekowi dominację nad światem zwierząt. Trudno się z tym nie zgodzić. Kossakovsky nazywa współczesnego człowieka „maszyną do zabijania”.


Film spina klamra. Niczym czarny ekran lub scenę teatralną, widzimy czarny otwór będący wejściem do szopy, w której mieszkają świnie. Warto obejrzeć, chociażby po to, żeby wyrobić sobie własne zdanie na jego temat.



Comments


bottom of page