„Jallikattu” w reżyserii Lijo Jose Pellissery to siódmy film tego reżysera, o którym mówi się, że słynie z estetyzacji przemocy. Jest to film akcji o dużym ładunku komediowym, zrealizowany w języku malajalam, którym w Indiach posługuje się około 30 milionów osób. Zaliczany jest więc do tzw. Mollywood (w opozycji do słynnego Bollywood), czyli kina operującego tym językiem. Film powstał na podstawie opowiadania Maoist Hareesh. Spotkał się z przychylną oceną krytyków i został indyjskim kandydatem do Oscara dla najlepszego międzynarodowego filmu fabularnego na 93. ceremonii rozdania tych nagród.
Film obejrzałam w ramach zakończonego właśnie Festiwal Filmowy Pięć Smaków.
Fabuła koncentruje się wokół jednego wydarzenia: z rzeźni (przy czym słowo „rzeźnia” traktować należy bardzo umownie) – oto spod rzeźnickiego noża ucieka byk bawołu. Cała fabuła koncentruje się wokół szaleńczej pogoni za nim, ponieważ rzecz dzieje się na wsi pośród dżungli, w dodatku wśród biednej ludności, dla której zwierzę, a raczej jego mięso, stanowi ważną część dochodu i źródła pokarmu.
Przez cały film obserwujemy więc stopniowo rosnący tłum mężczyzn, którzy z dzikimi okrzykami i pochodniami w ręku miotają się bez ładu i składu po lesie. Pod koniec jest ich już absurdalnie dużo, jak na jednego przeciwnika – mowa o setkach ludzi.
Oczywiście w filmie jest mowa o tym, że zwierzę jest rozjuszone i tratuje wszystko na swojej drodze, po czym ucieka do lasu. Prawda jest jednak taka, że zwykło się demonizować agresję byków, a jeśli nawet ona występuje, to często jest prowokowana celowo przez człowieka, tak, jak ma to miejsce podczas korridy.
W jednej ze scen plantator, człowiek religijny, rozmawia z kilkoma mężczyznami biorącymi udział w pościgu, i mówi: „Zostawcie tę delikatną duszę. Świat to dom dla wszystkich stworzeń, nie tylko dla ludzi. Dajcie mu żyć własnym życiem.” Jak kończy się film, nietrudno przewidzieć.
Ucieczka zwierzęcia nie jest jednak jedynym problemem mężczyzn, których jego zachowanie uraziło i połechtało ich ambicję znalezienia zbiega – kłócą się oni bowiem bez przerwy i biją, a zadawnione animozje dochodzą do głosu w najmniej odpowiednim momencie. W związku z tym chaos się pogłębia, a korzysta na tym sprytne zwierzę.
To, co jest w filmie ciekawie zarysowane, to pytanie, które można sobie zadać przy innych tego typu produkcjach: kto tak naprawdę jest tu bestią? Czy zwierzę, walczące tylko o swoje życie, czy też banda wściekłych, uzbrojonych, dzikich mężczyzn? Dzikich, ponieważ pogoń budzi w nich najbardziej pierwotne instynkty, co w dość łopatologiczny sposób ukazuje jedna z końcowych scen, odwołująca się do czasów malowideł naskalnych. Rytualne okrzyki i walka z naturą, a także męska agresja rzeczywiście zdają się cofać ludzi do czasów prehistorycznych. A może wcale nie? Może są one w człowieku przez cały czas, tylko dobrze ukryte, i niczym królik z kapelusza tudzież diabeł z pudełka, wyskakują w najmniej spodziewanych momentach? Gdzie przebiega granica między tym, co ludzkie, a tym, co określamy jako zwierzęce?
Dla mnie film był zdecydowanie za głośny z uwagi na panujący zamęt i nieustanne krzyki, za to muzyka i bardzo pierwotne rytmy dobrze współgrały z obrazem, zwłaszcza w scenie otwarcia, gdy szybko zmieniające się obrazy zostały świetnie zgrane z rytmem.
Z „Jallikattu” wiąże się również zabawna historia. Oglądając go, zauważyłam oczywiście, że w niektórych ujęciach zwierzę nie jest prawdziwe, jednak niektóre sceny wyglądały tak realistycznie (np. zabicie kury), czy rany na byku, że bardzo mnie one zaniepokoiły, a także zniechęciły do tego filmu. Oczywiście po jego obejrzeniu musiałam zbadać temat. I tu okazało się, że podczas produkcji nie ucierpiało żadne zwierzę, a animatroniczne zwierzę (animatronika polega na tworzeniu efektów specjalnych, w oparciu o sterowanie kukiełkami i innymi obiektami za pomocą urządzeń elektromechanicznych) zostało tak doskonale wykonane, że nie tylko ja dałam się oszukać, ale i całe grono cenzorów, które napadło na twórców filmu. Przyznam, że po odkryciu tego faktu kamień spadł mi z serca i znacznie przychylniej spojrzałam na tę produkcję.
Gokul Das, dyrektor artystyczny filmu, uchylił rąbka tajemnicy i wyjaśnił, jak twórcom udało się zmylić cenzorów oraz publiczność.
Aby osiągnąć przypominający do złudzenia efekt, godzinami studiowano animatroniczne zwierzęta ze „Szczęk” (1975) i „Parku Jurajskiego”(1993) Stevena Spielberga. Stworzenie byka zajęło 25 osobom 40 dni intensywnej pracy, obejmujących spawanie, formowanie i rzeźbienie.
Das opowiada: „Zrobiliśmy cztery modele przy użyciu różnych mechanizmów, ponieważ jeden model byłby trudny do strzelania, zawsze więc mieliśmy gotowy zapasowy. Mieliśmy taki, który można było obsługiwać na odległość, kolejny, który mógłby pracować z osobą w środku. Zrobiliśmy model z głową byka do tego ujęcia w POV, jeden z samymi nogami i piątego byka, żeby być bezpiecznym. Wszystkie modele były naturalnej wielkości. Na początku popełniliśmy wiele błędów, ale trzymaliśmy się tego, dopóki nie zaczął wyglądać prawdziwie”.
Byka ciągle trzeba było naprawiać, poszczególne modele pracowały więc w systemie zmianowym. Dbano przy tym, by wygląd byka zachował pewną ciągłość.
Zewnętrzna część byka została wykonana z połączenia włókien i silikonu. Krzem pozwolił uzyskać elastyczną skórę. Nie używano prawdziwej skóry byka, ale sierść na nim była prawdziwą sierścią tego zwierzęcia.
Wnętrza byków były zbudowane z silników i innych mechanizmów, które pozwoliły im się poruszać. Jeden z modeli miał nawet miejsce dla osoby obsługującej go od wewnątrz, ale trudno mu było zobaczyć, dokąd zmierza byk. Dlatego umieszczono monitor pod jego głową, ale nie obeszło się bez wypadków – osoba, która obsługiwała byka od wewnątrz, naprawdę została pobita i musiała iść na badania lekarskie.
Byk był bardzo ciężki, mimo tego, że próbowano zmniejszyć jego wagę. Wewnątrz znajdował się metalowy szkielet, co zapewniało stabilność i trwałość konstrukcji podczas scen wskakiwania na niego i atakowania go. Włókno dodatkowo zwiększyło jego wagę, ale dzięki niemu był bardziej wytrzymały. Model biorący udział w ostatniej scenie był trzykrotnie większy od swojego pierwowzoru, co miało na celu: „oddać prehistoryczny klimat większej bestii”.
Kolejnym utrudnieniem był nierówny, pagórkowaty teren, w którym kręcono zdjęcia. Nieustannie trzeba było więc uważać, żeby byk się nie przewrócił, czy z czegoś nie spadł.
To, co mnie zachwyciło, to z pewnością scena, w której ludzie tworzą ze swoich ciał żywą piramidę (nie została ona wygenerowana komputerowo!), a także ujęcia z góry pod koniec filmu, w których pochodnie i noc w lesie tworzą magiczną atmosferę. Autorem zdjęć do filmu jest Girish Gangadharan i z pewnością dobrze się spisał.
Polecam film, tym bardziej, że został nakręcony w przyjazny dla zwierząt sposób.