Niema wersja „Pana Tadeusza” Ryszarda Ordyńskiego z 1928 r. wyprodukowana przez Star Film z pewnością nie trafiłaby w filmowe gusta uczniów znudzonych lekturami szkolnymi, nas jednak interesuje z uwagi na występujące tam zwierzęta. Film zaginął podczas II wojny światowej, jednak w latach 50. oraz we Wrocławiu w 2006 r. odnaleziono fragmenty filmu, na podstawie których zrekonstruowano 120 minut filmu (pierwotnie film miał trwać trzy godziny).
Jak przystało na film historyczny, znajdziemy tu silną reprezentację koni: białego rumaka Napoleona, ciemne koni legionów polskich, konia Hrabiego i również ciemno umaszczone dwa konie zaprzęgnięte do bryczki. Dwa ujęcia, na które warto zwrócić szczególną uwagę, to to z 46. minuty, kiedy koń patrzy prosto w kamerę oraz z 96. minuty, gdy konie są pokazane z bliska z przodu. Napoleon rzeczywiście posiadał białego araba o imieniu Marengo (został tak nazwany po wygranej bitwie, pierwotnie nazywał się Styrie).
Nasza najsłynniejsza epopeja narodowa słynie też z ogarów, które poszły w las. W 19. minucie filmu widzimy dwa białe charty rosyjskie (borzoje), które zresztą wyglądają na zestresowane, kolejne dwa psy ścigające zająca bielaka, później niedużego, białego psa leżącego na ganku, a jeszcze później – ogary.
Pojawiają się króliki (scena ta została powtórzona potem w wersji Wajdy z 1999 r.), stadko ptactwa Zosi, a więc: gęsi, perliczka, kaczki, gołębie (w tym białe), indyk. Zwierzęta gospodarskie reprezentują też woły przy pługu.
„Pan Tadeusz” nie może się obyć bez słynnych mrówek, a więc i tutaj stają się one bohaterkami sceny z Telimeną i Tadeuszem.
Mniej zauważalnym, ale niewątpliwym przejawem obecności zwierząt na ekranie, są również trofea myśliwskie: głowa dzika na ścianie oraz poroża na ścianie na zamku. Ponadto, w herbie odnajdziemy kozła.
W 68. minucie filmu następuje rzecz kuriozalna, i z dzisiejszej perspektywy czasu, wręcz zabawna: oto w scenie polowania na niedźwiedzia drapieżnik jest tak nieudolnie odtworzony, że wręcz widzimy wystającego spod kostiumu człowieka. Tylko w zbliżeniach widzimy przebitkę na prawdziwą głowę niedźwiedzia (pewnie wykorzystano zwierzę cyrkowe lub pochodzące z ogrodu zoologicznego). Również „zabity” niedźwiedź stanowi żałosną kupkę czegoś, co raczej z potężnym zwierzęciem nie ma wiele wspólnego. Oczywiście, nie było wtedy ani dostępnych obecnie materiałów, pozwalających zrekonstruować wiarygodną atrapę, ,ani technologii CGI, mimo to scena ta, jak usłyszałam od jednego z krytyków, zniesmaczyła na premierze nawet Józefa Piłsudskiego, a więc niedoskonałości techniczne były widoczne już dla pierwszych odbiorców filmu.
Mimo wszystko, jest to kawałek historii polskiego kina i chociażby z tego powodu warto ten film obejrzeć.